Następnym etapem wycieczki miały być wulkany Tongariro, ale Piotrek wynalazł turniej Magica w Tauranga. Musieliśmy więc pożegnać nasze wspaniałe lokum i ruszyć w trasę. W Rotuara zwiedziliśmy jeszcze muzeum, które mieści się w dawnych łazienkach, tzn. komplekcie, do którego ludzie przychodzili leczyć się wodami i błotkiem. Mieliśmy niesamowitego farta, bo na guided tour (w cenie biletu) nikt poza nami się nie zgłosił, więc mieliśmy przewodnika tylko dla siebie. Pani zagadała nas niemal na śmierć, ale było bardzo fajnie. Potem jeszcze obejrzeliśmy filmik o historii Rotorua i o Maoryskim tatuowaniu twarzy – brrr. Następnie poszliśmy na lunch do tego dymiącego parku – ostatnie spojrzenie na gorące śmierdzące źrodła i wyjechaliśmy z Rotorua.

Po drodze zobaczyliśmy jeszcze Okere Falls, system wodospadów, na którym wybudowano elektrownię wodną – pierwsze źródło prąd w Rotorua. Elektrowni już nie ma, ale zostały po niech schodki prowadzące na poziom wody. Niesamowicie jest stać tuż obok wściekle pędzącej wody! Przy drugim wodospadzie z serii mieliśmy okazję obserwować pana uprawiającego white-water rafting. Pan był ubrany od stóp do głów w coś nieprzemakalnego, miał kask i coś w rodzaju gumowej spódniczki, której doł był przymocowany do kajaka. Pan zasadniczo robił fikołki we wszystkie strony na spadku wodospadu. Niezłe.

W Tauranga stanęliśmy przed standardowym problemem noclegu. Wszystko było wybookowane, chociaż Tauranga żadną wielką atrakcją turystyczną nie jest. Może dla przyjezdnych z zagranicy. Dla Nowo Zelandczyków jest to wielki kurort nad oceanem. No i była noc z soboty na niedzielę 😛 Przeszliśmy się po dwóch hostelach. W jednym zaoferowano nam za jedyne 58 NZD pokój bez okien. Well. W drugim było drogo. W końcu wylądowaliśmy w YHA – wreszcie się karty członkowskie na coś przydały. Pokój kosztował 65 NzD, miał okno, ale wychodzące na przejście między budynkami i świetlik w suficie. I coś niecoś wisiało na ścianach. I tylko tym się różnił od tego pokoju bez okien za 58 NZD. Ogólnie jednak schronisko okazało się całkiem przyjemne. No i kurort miał niewątpliwą zaletę – sporo całkiem przyjemnych, a nie ekskluzywnych knajp. W restauracyjce soho na wybrzeżu za 3 daniowe menu zapłaciliśmy po 35 NZD. Było cicho, spokojnie, kameralnie i żarcie też całkiem dobre.

Skoro znaleźliśmy się nad oceanem, na wschodzniej stronie północnej wyspy, najdalej na wschód jak spodziewamy się być, grzechem byłoby nie zobaczyć wschodzu słońca, jako jedni z pierwszych ludzi na globie. O godzinie 6 zwlekliśmy się i sprawdziwszy, że nie całe niebo jest zachmurzone, pojechaliśmy w okolice MtManganui oglądać wschód słońca. Ze wschodu guzik wyszedł, bo jednak zachmurzenie było za duże. Ale było całkiem przyjemnie i zebraliśmy dużo bardzo ładnych muszelek. Ciekawe, ile uda nam się dowieźć. MtManaganui jest niesamowita, właściwie samotna górka na oceanie. Ale jeszcze lepsza jest nieco mniejsza górka, też połączona z lądem. Na obie można wejść i pospacerować.

Ale trzeba się było zmywać na turniej. Także Piotrek właśnie gra, a mi udało się nadgonić zaległości w pisaniu 😀
Okazało się, że poranna pogoda była dzisiaj najładniejsza – cały dzień leje 😛 I ma tak lać jeszcze kilka dni, więc iście w wysokie góry nie jest najlepszym pomysłem. Zatem zmiana planów. Jedziemy do Woitomo Caves. Pierwszy z brzegu hostel oczywiście zabookowany, ale drugi, za 55 NZD już udało się zarezerwować :D. Ciekawe jak będzie.

Nocleg: YHA Tauranga, double shared 65 NZD
Obiad: SOHO Tauranga, menu za 35 NZD

Dodaj komentarz