A raczej dromadery (1 garb) i nie na wolności, a w zagrodzie, ale zawsze.

Korzystając z tego, że nie pada poszliśmy na spacer po okolicy domu naszego gospodarza. Najpierw w kierunku morza, które stąd słychać, ale oddziela nas od niego kilkumetrowy uskok, powstały chyba w trakcie jakiegoś trzęsienia ziemi. Po drodze w jego stronę minęliśmy mnóstwo działek z kilkoma warstwami ogradzenia, czasem całym ogrodzeniem, ale wszystkie opuszczone.
W dwóch miejscach widzieliśmy stadka dużych mrówek, ktróre nosiły kulki piachu i chyba budowały z nich mrowisko. Doszliśmy prawie do uskoku i planowaliśmy się na niego wspiać, by zobaczyć może, ale wtedy pojawiły sie na nim dwa ogromne białe psy i zaczęły szczekać, więc zawrociliśmy. Obecność psów nie zdziwiła nas jakoś bardzo, bo na czubku uskoku wnosi sie ogromy, choć raczej stary radar.
Przeszliśmy kawałek równolegle do brzegu. W pewnym momenci rozleglo się wewanie do modlitwy, które nieźle nas wystraszyło, bo początek brzmiał „Allaaaaa” i tylko czekaliśmy, az wyjdzie z tego „Alarm, aresztować tych łazików”.
Po paru krokach znaleśliśmy coś, co wyglądało jakby dalo się tym wejść na uskok. I rzeczywiście udało się, zobaczyliśmy morze i kilka lekko pordzewiałych samochodów wojkowych. Od morza dzieliło nas jeszcze duże dośc dobrze utrzymane osiedle. Ponoć teren ten został sprzedany Niemcom, czy Włochom i wzdłuż sporego kawału brzgu rozciąga się ich zamknięte strzeżone osiedle. Zrobiliśmy morzu parę zdjęć i poszliśmy dalej wzdłuż brzegu. Minęliśmy kilka hmm chyba najbardziej odpowiednim słowem będą baraki, w których mieszkali jacyś mężczyźni. Jeden z nich bardzo uprzejmie, ale stanowczo powiedział nam, że robienie zdjęć jest be, bo tu jest kamp. Obiecaliśmy, że już nie będziemy robić zdjęć, ale facet był nieprzekonany i stał tam z nami jeszcze dobrych parę minut, a potem puścił.
Poszliśmy dalej wzdłuż tego osiedla Niemców, czy Włochów, potem skręciliśmy i szliśmy wzdłuż jakiegoś długiego muru, aż doszliśmy do drogi do Trypolis, potem wróciliśmy wzdłuż drogi (okrutnie ruchliwej i hałaśliwej i przewaznie bez chodnika) aż do sklepu i gdzie byliśmy rano i stamtad wrociliśmy do siebie. Między sklepem a naszym domkiem rozciąga sie dosyć bogata dzielnica, gdzie sa bardzo ładne wille z bardzo ładną roślinnością. Ale śmieci jest wwszędzie tyle samo. Niezmierzone ilości śmieci, główie opakowań, ale też butów, kabli itd walają się po prostu wszędzie.
Dromadery mieszkają sobie dwie działki od nas. Jest ich około 10, chodzą sobie między drzewami i je obgryzają. Po sąsiedzku naatomiast mamy sad pomarańczowy, gdzie na drzewach rosną żywe prawdziwe pomarańcze. Trochę bardziej żółte, niż te które przyjeżdżają do Polski, ale najprawdziwsze.
Nasz gospodarz tymczasem załatwił nam jakies dodatkowe stempelki w paszporcie, które trzeba załatwić w ciągu 7 dni od przyjazdu i zrobił kilka kopii naszych paszportów, które mamy przy sobie nosić. Także jesteśmy juz w Libii całkowicie legalnie.

Jutro na pustynię!

Dodaj komentarz