Z samego rana pojechaliśmy do Leptis Magna. Jechaliśmy i jechaliśmy, po drodze na punkcie kontrolnym obejrzeli nasze kserokopie paszportów i zrobiliśmy sobie przystanej w willi Sileen. Niegdyś była to jedna z wielu luksusowych willi poza miastem należąca do bogatych mieszkanców Leptis Magna. Już myśleliśmy, że pocałujemy kłódkę, ale nasz miejscowy kierowca dogadał się ze strażnikiem. Willa jest pięknie położona, rozciągnięta wzdłuż brzegu morza. Przed wejściem stała kiedyś zapewne wielka fontanna, a w czterech rogach ogrodu kwitną wielkie krzaki czerwonych hibiskusów. Na tarasie od strony morza widać piękne mozaiki. Nawet jest podest, po którym mają chodzić turyści zamiast po mozaikach. niestety wnętrze willi było zamknięte, więc mozaik i wystroju wewnątrz nie mieliśmy okazji zobaczyć. Ale samo położenie i hibiskusy zrobiły swoje…
Leptis Magna było od czasów fenickich do rzymskich wielkim portem, największym miastem Trypolis (obecne Trypolis to dawna Oea, a trzecia jest Sabratha). Tutaj dopiero się przemysł pamiątkarski rozwinął. Szukanie pamiątek w Trypolis miało umiarkowany sens, można to było łatwiej i lepiej zrobić tutaj. Stoisk chyba z pięć, asortyment taki jak w sklepie, gdzie robiliśmy zakupy. Za wstęp zapłaciliśmy 6 dinarów. Mogliby za to spokojnie brać 20, albo i 50 euro. Bardzo szybko napatoczył się jakiś przewodnik i trzeba powiedzieć, że był bardzo dobry. Wprawdzie też unikał używania czasowników, ale może to po prostu taka naleciałość z arabskiego, a nie kwestia słabej znajomości angielskiego. Z pewnością był to najlepszy z przewodników, jacy nam się dotychczas trafili. Najpierw przeszliśmy pod łukiem Septimusa Severiusa, pochodzącego z Leptis Magna cezara Rzymu. Łuk jest bardzo ładny, pełny płaskorzeźb (z których duża część jest w muzeum) z bardzo ciekawymi ostrosłupami na bocznych kolumnach. Potem przeszliśmy na coś w rodzaju wielkiego boiska, ale bez widowni, okolonego kolumnami, a stamtąd do łaźni Hadriana, gdzie sportowcy i każdy obywatel miasta mogli się orzeźwić po wysiłku fizycznym. Fajne miejsce, sama bym się w czymś takim popluskała. Następnie przeszliśmy przez świątynię nimf do nowego forum, a potem do starego forum. Nowe forum jest całkiem nieżle odretaurowane, a jego charakterystyczną cecha są płaskorzeźby głowy Meduzy, wszędzie. Poza tym cała powierzchnia zawalona była fragmentami kolumn i innymi odkopanymi fragmentami budowli, więc wyglądało to razem jak gigantyczne puzzle 3D. Forum otoczone jest wnękami, w których były niegdyś sklepy. Przewodnik pokazał nam ówczesny bar, gdzie można było dostać wino z butelki, albo sok z winogron, świeżo wyciskany stopami młodej dziewczyny 😉 Za forum była wielka świątynia, z pięknie rzeźbionymi elementami. Stare forum nie robi specjalnego wrażenia, ot gdzieniegdzie wystaje parę kolumn. Ze starego forum poszliśmy w stronę portu i w jego okolicach usiedliśmy sobie niedaleko brzegu można, zjedliśmy kanapki i trochę odpoczęliśmy. Potem poszliśmy na coś w rodzaju targu, gdzie były repliki uniwerslanych jednostek miar. Takie miejscowe Sevres. Ostani na liście był oczywiście teatr. Nie jest on wcale aż tak ogromny, jak go malują na plakatach i w przewodnikach, ale i tak słusznych rozmiarów. No i widok z góry faktycznie jest fantastyczny. Na pierwszym planie sam teatr i stojące tuż za nim kolumny, dalej targ i forum, a to wszystko na tle ciemno zielonej roślinności i turkusowego morza.
Po zwiedzeniu głównego kompleksu byliśmy dosyć zmęczeni, więc wypiliśmy po Coli. Z Piotrkiem wypatrzyliśmy Zieloną Książeczkę po polsku i oczywiści nabyliśmy. Sprzedawca, jak dowiedział się, że jesteśmy z Polski pokazał nam swoją kolekcję polskich pieniędzy, która była trochę niekompletna, więc ją uzupełniliśmy. W zamian dostaliśmy kilka egzemplarzy monet pół i ćwierć dinarowych. Nie dostaliśmy wprawdzie takiej ćwierć dinarówki, jak Ewa wczoraj, ale wymiana była bardzo miła.
Następnie pojechaliśmy do niezbyt odległego amfiteatru. Tam zapłaciliśmy kolejne 6 dynarów. Kompletnie nie rozumiem, jak oni ustalają te ceny… Amfiteatr był prosty, ale ogromny. Przewodnik z opowiadał nam zawzięcie o walkach gladiatorów i dzikich zwierząt, tudzież pożeranie skazańców przez dzikie zwierzęta. Korytarze wokół amfiteatru, gdzie trzymano „zawodników” bardzo przypominały te, które „grały” w „Quo vadis”. Z amfiteatru przeszliśmy na ogromny tor wyściowy, który jest ledwo odkopany, ale i tak pozwala sobie wyobrazić, jak tam mogło być, jak się rydwany ścigały. Tor wyścigowy był tuż nad wodą, więc nie odmówiliśmy sobie podwinięcia spodni i zamoczenia nóg w Morzu Śródziemnym. Już się bałam, że tego punktu programu w ogóle nie będzie.

Na zakończenie dnia zapłaciliśmy przewodnikowi w pełni zasłużone 50 dynarów (namiar: Omar Khalfalla bahreah, 091 844 6760, 092 609 3696, montain_58 [at] yahoo.com) i już mieliśmy jechać do domu, ale przewodnik namówił nas na zakupy w tutejszym markecie. Kupiliśmy trochę tutejszych cukierków, którymi przewodnik nas w pewnym momencie poczęstował, jakąś puszkę harrisy, dla moich lubiących ostre przyprawy kolegów i pojechaliśmy do domu. Mamy nadzieję, że przywieziemy też do Polski trochę daktyli, bo bardzo nam zasmakowały.
W ramach kolacji pojechaliśmy do przyulicznej kebabowni (to chyba była Gargaresh road). Do wyboru była shoarma z kurczaka i szaszłyki różniaste, m.in. z owcy, kurczaka curry i wątróbki. Te dwa ostatnie były z zieloną papryką. Nieopatrznie zjadłam jeden jej kawałek i dostałam wściekłego ataku czkawki i nie mogłam się pozbyć jej i palenia w ustach i gardle do połowy posiłku. Osobiście tego zagłębia nie polecam, bo następnego dnia mój przewód pokarmowy były bardzo nieszczęśliwy i bardzo aktywnie to wyrażał 😛
Po kebabie przeszliśmy się ulicą w poszukiwaniu czegoś a la pamiątkowego, ale były tam same sklepy z ubraniami i meblami. Udało nam się natomiast znaleźć sklep z fajkami wodnymi 🙂

Tags: , , ,

Dodaj komentarz